Krysiu długo by opowiadać...przecież wiesz, że jak ja coś robię to tak z przytupem ...i w hurtowych ilościach.
Najpierw (30 grudnia)podczas zabawy z moim futrzakiem tak niefortunnie pacnął mnie łapą, że trafił prosto w oko. Przeciął mi pazurem powiekę, więc zalałam się krwią. Na drugi dzień, (a dodam dla ścisłości, że drugi dzień to Sylwester - imprezka na 10 osób) miałam podbite oko w kolorystyce zbliżonej do bakłażana i wyglądałam jak rasowy pijaczek z pod budki z piwem.
W Sylwestra natomiast, na prostej drodze, zahaczyłam się o pozostawioną przez robotników szczotkę i wyłożyłam jak długa. Wyżej wspomniani robotnicy cięli kostkę brukową, więc tony białego kurzu unosiły się w powietrzu i niestety zalegały też na chodniku. Jak się już zebrałam do kupy i podniosłam to wyglądałam jak córka młynarza... Na pogotowiu...diagnoza - "skręcenie i naderwanie stawu skokowego"...masakra...i to w Sylwestra.
Potem scenariusz był już prosty....o godzinie 23:50 ognisko na mrozie, zimny szampan, pokaz sztucznych ogni i kreacja z dużym dekoltem....dziś mam ooooooogromniasty katar, gorączkę 38,2 i leże w łóżku.
Nic dodać nic ująć. Zakończenie starego roku i powitanie nowego będę długo wspominała...oczywiście z uśmiechem!
Coś znowu mam dreszcze...idę zrobić sobie kolejną filiżankę gorącej czekolady ze.... spirytusem (tylko ciiii, bo ja jutro do pracy idę....)
Dziękuję Krysiu za życzenia zdrowia...tak łatwo się nie dam...takiej cholery jak ja to nic nie pokona...jutro kilogram makijażu na oczko, stabilizator na kostkę, tony chusteczek higienicznych i o godzinie 7 rano melduję się do pracy.
Pa pa, buziaki przesyłam...oczywiście wirtualnie, żeby nikogo nie zarazić.