Mówiłam, że już zamknęłam sezon w „szmaragdowym” ….hmmm…kłamałam.
Dziś miałam wolne, więc pojechałam na działkę…i co ? Woda wypompowuje się z piwnicy…5 …10 minut… a ja chodzę po ogrodzie i chodzę i miejsca nie mogę sobie znaleźć….Jak nie złapię za szpadel, jak nie zacznę kopać… Wykopałam starego jałowca, który już się zużył i wyglądał delikatnie mówiąc trochę nie teges. Dzielnie walczył o swoje jestestwo przez ostatnie dwa lata, ale ostatecznie się poddał, co zakomunikował przez zmianę ubarwienia na brunatne i częściowe zrzucenie igiełek. W jego miejsce wkopałam cisa Wojtka, który rósł pod domem i podglądał mnie przez okno.
Po godzinie wytężonej pracy, „Wojtuś” zajął upatrzoną miejscówkę, woda nadal się wypompowywała z piwnicy a ja już bezrobotna i bezprodukcyjna nadal krążyłam po działce bez z góry wytyczonego celu. Przeniosłam więc wszystkie zadoniczkowane roślinki (czytaj: hosty w ilości coś około 25 sztuk) do piwnicy. W/w zadoniczkowane roślinki to nadwyżki ogrodowe lub zakupy, które nabyłam drogą kupna jesienią i nie zdążyłam posadzić. Ta przeprowadzka to taki trochę eksperyment. Hosty zawsze zimowały w ogrodzie przykryte pierzynką z liści. A teraz zapadną w sen zimowy w piwnicy - myślicie, że to dobry pomysł. W piwnicy jest dużo cieplej niż na dworze (choć to nie ogrzewana piwnica), jest tam wilgotno (bo co chwila mam tam basen – oczywiście doniczki nie stoją bezpośrednio w wodzie) i ciemno (ale przecież pod kołderką z liści też miały ciemno). Zobaczymy. Mam nadzieję, że nie wypuszczą kłów już w styczniu.
Na sam koniec starczyło mi jeszcze sił, choć już trochę zmarznięta byłam (na dworze mimo słoneczka tylko 3 stopnie) by zakopczykować wszystkie róże oraz unicestwić kilkadziesiąt kopców krecich, które niesamowicie obrodziły tej jesieni.
Aaaa, jeszcze naprawiłam haczyk przy drzwiach od piwnicy bo był łaskaw się uszkodzić.
Teraz to już na pewno koniec prac ogrodowych…przynajmniej mam taką nadzieję (chyba, że coś jeszcze wymyślę).