Dobrze, że nic Ci się nie stało. Ja też bardzo przeżyłam swoją pierwszą stłuczkę...M był kierowcą, jechaliśmy z dziećmi. W tył wjechała pani...dzieci płakały...ja darłam się na całego, tak bardzo się bałam, że coś im się stało. Płacz jest dobry, trzeba odreagować.
Wiem co czujesz.... W zeszłym roku, w marcu na rondzie też miałam wypadek. Baba (bez prawka), w niedzielę postanowiła sobie pojeździć. Efekt był taki, że uderzyła mnie w prawy tylni bok, obróciło mi auto i wylądowałam na latarni. Jechał ze mną Kuba i Paweł..... Uderzenie było tak duże, że z latarni, na której sie zatrzymałam spadły te wielkie klosze na nasz dach. Nie mogłam otworzyć drzwi od strony Kuby, Paweł latał i wrzeszczał z zakrwawionym nosem na tą babę..... Okazało się, że samochód do kasacji. Z Kubą wylądowałam na obserwacji na oddziale chirurgi bo jego twarz pokrywał jeden wielki siniec.... A to babsko miało skaleczenie na palcu...... Gdy tlumaczyła policjantom, że przecież miała zielone bo paliła się zielona STRZAŁKA to im ręce opadły.....
Ujście emocji miałam dwa dni później, kiedy wychodziliśmy ze szpitala.... zaczęłam tak strasznie płakać przed szpitale, że wszyscy się za mną oglądali.... nie mogłam dojść do taksówki....
Ale pocieszę Cię To mija I dziękuję Bogu, że w zasadzie nic nam się nie stało
Pierwszą stłuczkę też miałam z eMem za kierownicą. Też najazd w tył (na najbardziej zatłoczonym odcinku w Polsce, czyli 86 m-dzy Sosnowcem a Katowicami ). Taki był huk wtedy, że bałam się wysiąść i zobaczyć straty, a tu prawie nic. Później długo non stop zerkałam przy hamowaniu we wsteczne lusterko.
Mając dzieci w aucie, to na pewno ogromny stres, nawet nie chcę sobie wyobrażać... Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło.
Wiem, wiem... Od razu o tym pomyślałam, jak mnie tak szarpnęło. Dziś mnie trochę głowa pobolewa, ale to raczej od płaczu i stresu. Będę obserwować swoje samopoczucie . Mam nadzieję, ze będzie ok.