Haniu (Haneczko lub Hanuś spod klawiatury o mało nie wypadło, bo córcię mam o tym imieniu).
Dereniom daję czas, a jakże, ale dochodzę do wniosku, że zestawienie ich z żurawkami nie uwydatnia dereniowych wdzięków. Chyba ładniej by się prezentowały w jakimś bardziej jednorodnym pod względem faktury i koloru tle. Bo derenie pstrokate a i żurawkom monokoloru wmówić się nie da. Pewnie kiedyś tam żurawki zmienią meldunek.
Swego czasu uparłam się na bordo, biel i zieleń. Dziewczyny doradzały róże, fiolety... I teraz powoli dostrzegam, że w tej palecie byłoby harmonijniej.
Skusiłam się i świdośliwie skubnęłam te owoce - pyszne, słodziutkie. Jeszcze kilka na krzaczku zostało. Dojrzewają.
Ślimaki niestety wkroczyły do akcji. Ja wkraczam wieczorową porą z pojemnikiem. I wybieram całe to towarzystwo i wyprowadzam poza włości. Jak jaki cieplejszy wieczór się trafi, to upijam kolesi resztkami piwa (nagle zaczęłam być żoną, która męża zachęca do zakupu i konsumpcji chmielowego trunku, bo skądś przecież muszę się w to piwko zaopatrywać, więc zachęcam męża do poczynienia jakowyś zapasów).
A domek ogrodnika stoi sobie od kilku dobrych już lat. Ale na tyłach, w części najmniej zagospodarowanej pod względem ogrodowym. Taki po macoszemu traktowany kawałek ziemi. Ale powoli ogarniam i tę część więc domek na fotkę się załapał.
Martuś - Ivory Halo - tak one się zowią. Wiosną, z walącym sercem, niepokojem w myślach i z drżeniem rąk mocno przycięłam. I chyba nie mają mi tego za złe.
I potwierdzam tezę Johanki - ściemniara z Ciebie, psze pani.
____________________
Wiklasia
Jak feniks z popiołów