A to już inna roślinka - tojeść orszelinowata. Zobaczcie jak ładnie wybarwiły się jej liście.
Bardzo ją lubię, jak dla mnie ma same zalety - oryginalne, delikatne kwiaty, niepodobne do żadnych innych, przyciągające pszczoły i motyle, bezproblemowe w uprawie na mojej glebie, łatwo się rozmnażają (wiele lat temu ukorzeniłam maleńki kawałek zielnej łodygi skradzionej nie powiem gdzie

), no i te jesienne kolory. Poniżej widać ją trochę w lewym dolnym rogu na tle trawy.
A tu jeszcze jedno maleństwo, które pozytywnie mnie zaskoczyło - hosta Praying Hands. Pamiętam, jak kilka lat temu zobaczyłam ją w dużej ilości na stoisku wystawy Zieleń to życie. Zauroczyła mnie. Jednak okazała się nieosiągalna, bo ktoś już wcześniej wykupił całe to stoisko. Długo nie mogłam jej spotkać w okolicznych szkółkach i dopiero tej wiosny ją upolowałam. Teraz jest ostatnią hostą, która jeszcze trzyma kolor, inne już zrobiły się brązowe, a ta jeszcze świeci na żółciutko - tutaj w objęciach kaliny Watanabe, która nadal kwitnie. Na okoliczne zielsko proszę przymknąć oko
I jeszcze jedna ciekawostka, przynajmniej dla mnie. Nigdy nie widziałam nasion host. Może dlatego, że nie wszystkie je zawiązują, albo dlatego że przeważnie wycinam przekwitłe kwiatostany, a może rośliny potrzebują tak długiego i ciepłego lata, by je wytworzyć? Zobaczcie, jakie są ładne, duże, czarne - fajnie kontrastują z zamierającymi liśćmi.
Na dzisiaj już koniec. Jutro do pracy, a w sobotę - mam nadzieję - znowu w rabatki

Kolorowych snów!