Zaplątałam się.
Przystąpiliśmy w zmasowanym ataku osób kilku do cywilizowania kawałka "za szopą". Miejsce ładne od południa, zaciszne. Można by figi uprawiać.
Po likwidacji starego kompostownika i wywiezieniu kilkunastu taczek ziemi oraz rozlaniu resztek mikstur
po odzyskaniu słupów piaskowcowych, które były ramami kompostownika w ziemi i względnym posprzątaniu tony kostki granitowej, drewna i wszelkich innych
po wysadzeniu wszystkiego (za wyjątkiem derenia kousa, bo jeszcze za wcześnie)
mam taki plac, na którym w części słonecznej będą 3 rzędy malin.
Placyk wyznacza grusza z hostami pod nią i dereń jadalny, część zacienioną daje lipa i wierzba rosnące niedaleko. Jak podzielić ten teren z malinami?
(Czy jest sens trzymać derenia jadalnego - owoce zjadają ptaki. A pyłkiem żywią się pszczoły wiosną - więc jest sens, nawet jeżeli ja czasami wątpię).
Irga wyznacza tę granicę.
Czy trzeba zrobić jakieś oddzielenie (żywopłocik z buka zielonego w poprzek zamiast irgi?), jak zagospodarować 2 światy: użytkowe maliny i być może 2 pigwowce oraz część cienistą pod wierzbą z hostami, niskim parzydłem, jeżówkami żółtymi - co posadzić i tu i tam, żeby było z sensem?
Nie wiem. Doradzćie proszę.