Ależ się dyskusja rozwinęła.

Wiele razy rozmyślałam nad tym, że odebraliśmy, my dorośli, dzieciom to, co w dzieciństwie najcenniejsze: ciekawość świata i możliwość jego samodzielnej penetracji, zdobywanie doświadczeń życiowych kosztem obdartych kolan i łokci, uczenie się reagowania na konfliktowe sytuacje. Wybraliśmy złudne bezpieczeństwo i wbrew pozorom puszczamy te dzieci w dorosłość z kiepskim bagażem. Generalizuję, ale tylko trochę, bo wyjątków jest niewiele.
Smutne to bardzo.
Mój tato przywiózł mi z delegacji do Warszawy piękny szpikulec zakończony syrenką warszawską. Był idealny do gry w pikuty. Lepszy niż finka, która była trochę za masywna. Miałam 7 lat. Zabierałam ją wiele razy na podwórko. On ufał i wierzył, że wychował rozsądne dziecko. I ja zachowałam do tej pory wdzięczność za zaufanie, którym mnie obdarzyli rodzice. Głupio było ich zawieść.
Jestem z pokolenia "dzieci z kluczami na szyi". Ze świetlicy nikt nie korzystał. O dziecięcych depresjach, samobójstwach nikt nie słyszał. Nawet jeśli ktoś miał niewesołą sytuację rodzinną, to podwórkowa grupa zawsze była gotowa do wsparcia.
Było biednie. Chleb z masłem i cukrem to był częsty posiłek, podobnie jak pokrojona chałka zalana mlekiem. Ale świat był jakiś piękniejszy, mimo że w pobliżu wciąż były powojenne ruiny.
____________________
Hania-
To tu- to tam-łopatkę mam!
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
~ Władysław Tatarkiewicz