Listopadowa aura sprzyja snuciu opowieści.
Myślę, że większość historii zaczyna się w podobny sposób.
Kiedyś, gdzieś, całkowicie przez tak zwany przypadek, w zasobach internetowych natrafiamy na ogrodowisko (prawdopodobnie na jakąś fotografię rabaty, która urzeka nas swoim pięknem). Nasze zainteresowanie rośnie. Zaintrygowani wchodzimy głębiej. I tak oto otwiera się przed nami świat przecudnie skomponowanych rabat, ogrodów urzekających wysublimowanymi kompozycjami.
Kiedy zagłębiamy się w temat, dowiadujemy się, że te urokliwe rabaty w zdecydowanej większości nie zostały zaprojektowane przez profesjonalnych projektantów zieleni. Twórcami są zwykli śmiertelnicy – księgowa, radca prawny, matka na urlopie wychowawczym, właścicielka małej rodzinnej firmy, emerytowana nauczycielka. Więc jakby z automatu wykluwa się w naszym umyśle myśl:
„jeśli im się udało stworzyć takie piękne aranżacje, to i ja na pewno potrafię”.
Na fali zapału i oczarowania uruchamiamy kołowrotek zdarzeń.
I zaczyna się.
Na początek niech to będzie spisywanie kompozycji, które urzekły nas swoim pięknem i harmonią.
A potem to już z górki: zakup roślin według listy, kopanie dołków, zaprawianie ziemią z supermarketów, wsadzanie i czekanie z utęsknieniem, kiedy to i u mnie będzie tak pięknie.
Jeśli wejdziemy w temat głębiej, to konsekwencją będzie zalogowanie się na ogrodowisku i założenie własnego wątku.
Zaczyna się kolejny etap: fotografowanie, wymiana myśli, doświadczeń. Czasem ten zapał twórczy jest tak ogromny, że jawi się on jako istny wyścig zbrojeń. Która szybciej, która więcej. Kolejne rabaty powstają w iście ekspresowym tempie. Zakupy ogrodowe przejawiają kompulsywny charakter. Prędkość publikacji na wątku zdjęć naszych zmagań nie ustępuje prędkości wystrzelenia całego magazynku naboi z kałasznikowa.
Pojawiają się dylematy co zrobić z roślinami zakupionymi przed erą ogrodowiskową (a były to pewnie zakupy typu
„podoba mi się - to kupuję”). I tak oto częstokroć mamy ogród pełen pojedynczych egzemplarzy różnorodnych roślin z gatunku: od Sasa do lasa.
Powracając do etapu „
zakup roślin według listy, kopanie dołków, zaprawianie ziemią z supermarketów, wsadzanie i czekanie z utęsknieniem, kiedy to i u mnie będzie tak pięknie” tu często następuje pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Bo jakieś mizerne te nasze rabaty. I tego oczekiwanego spektakularnego efektu jakoś nie widać. Poniewczasie orientujemy się, że naginanie rzeczywistości objawia się marnym wzrostem roślin. Bo nie wzięliśmy pod uwagę wymagań środowiskowych i preferencji poszczególnych roślin. Bo wykopanie dołka i zasypanie go ziemią z supermarketu nie załatwi sprawy dobrego podłoża.
I na tym etapie możemy mieć dwa ciągi dalsze powyższej historii.
Pierwszy :
Po pierwszym zniechęceniu przychodzi opamiętanie. I zaczyna się praca u podstaw. Lektura nie tylko obrazkowa, ale i literalna. I jeśli dotrze do nas, że przy tworzeniu zdrowego i radującego nasze oczy ogrodu nie ma drogi na skróty, to następuje orka na ugorze. Wzbogacanie ziemi, mądre wybory zakupowe - jeśli na naszej działce sucho jak pieprz, to z bólem serca, ale jednak rezygnujemy z tataraku (który tak nas oczarował), a wybieramy rośliny pod kątem tego, co nasz kawałek ziemi ma do zaoferowania. Wsłuchiwanie się w rady mądrzejszych, nauka komponowania, itd. Po przejściu tej ścieżki na koniec czeka nas sama przyjemność – bardziej spójny ogród. Z czasem to nawet dojdziemy do takiego poziomu, że nasz ogród będzie samowystarczalny i korzystający z dobrodziejstw natury (nie chemii).
Wariant drugi:
Dalej z uporem maniaka kupujemy kolejne egzemplarze roślin
„bo mi się spodobały” i wsadzamy w kolejne dołki zaprawiane ziemią z worka. Dosypujemy do tego kory w różnych kolorach, ustawimy plastikową figurkę bociana. I mamy swój własny kawałek charakterystycznego polskiego klimaciku.
Przydługi ten wpis. Czas kończyć.
Ale, żeby nie było: wiele z powyżej zapisanych sytuacji przetestowałam i przeżyłam na własnej skórze, część ubarwiłam, ale wydaje mi się, że jest wielce prawdopodobne, że mogły się rzeczywiście wydarzyć, jeśli nie mnie to komuś innemu z pewnością.
Posnułam dziś tę historię, by była przestrogą dla początkujących. By ominęły ich wszystkie zniechęcające zakręty związane z tworzeniem własnego ogrodu. Pośpiech i droga na skróty nie zakończy się sukcesem jakim jest stworzenie pięknego i spójnego ogrodu. Warto pierwszy sezon poświęcić na pracę z ziemią. Następnie mocno popracować koncepcyjnie, a na koniec zostawić sobie wisienkę na torcie - zakup roślin