A na koniec coś z poza ogródka. Mamy w gminie taki przepis, że trzeba 2 razy w roku swoje działki kosić. Z jednej strony to rozumie, bo sieją się chwasty na takich nieużytkach, ale z drugiej mam na to nerwa. Bo coraz mniej jest łąk kwietnych. Łąka przed moim domem dwa razy jest koszona przez właściciela tylko dlatego,że sołtys go za to ściga i najlepiej rosną na niej chwasty. Zanikają kwiaty polne. W zeszłym roku bardzo się cieszyłam, że wzdłuż drogi zakwitły maki. Nawet chciałam zrobić zdjęcie, ale radość była krótka, bo gdy któregoś dnia po pracy wróciłam, łąka była skoszona.
A przecież nie jesteśmy sami na świecie. U mnie na tych łąkach pasa się sarny, mieszkają bażanty, zające, wiele owadów i innych stworzeń mieszka. Przecież mieszkamy na wsi. I to my tym stworzeniom siedliska zabieramy.
Nawet w Krakowie pojawiły się na rondach i pasach pomiędzy drogami łąki kwietne.
Nie mogłam się na nie napatrzeć. A później usłyszał od znajomego ile jest ich krytyki to oniemiałam. Pytałam czy lepsze są te skoszone i wysuszone na pył ścierniska już od czerwca.
Dobrze, że nie wszyscy takie antyłąkowe poglądy mają, bo można jeszcze takie łąki spotkać. Mam nawet u siebie, tylko troszkę dalej od domu. Zdjęcia niestety tylko z telefonem na spacerze zrobiłam.
Przywodzą mi czasy dzieciństwa w Bieszczadach spędzone. Jako dziecko na takich łąkach się wychowywałam i bawiłam. I nikomu one nie przeszkadzały.