Tak, jak napisałam rano - działka jak dotąd nie została zalana. Uff... Udało mi się wczoraj wyrwać dopiero po 17-ej i zanim te swoje 40 km pokonałam, to już wiele czasu na ogrodowanie nie zostało. Ale musiałam jechać, no musiałam! Ostatnie 10 km trasy pilnie obserwowałam przydrożne rowy, pola - i co raz bardziej byłam mile zaskoczona, że nie widać w nich wody
Nawet żadnej kałuży na drodze dojazdowej nie było
Czyli albo największe ulewy ominęły okolicę, albo ziemia była na tyle przesuszona, że wchłonęła całą tę wilgoć, która w ostatnim tygodniu spadła z nieba.
Z jednej strony ucieszyłam się więc, ale z drugiej, gdy weszłam na działkę, to w oczach miałam przerażenie. Wszystko tak mocno porosło! A najbardziej jak zwykle trawa i chwasty. Już wiem, że tych dwóch tygodni nieobecności nie uda mi się nadrobić w tym sezonie
Nie wiadomo w co ręce wkładać i z którego miejsca rozpoczynać robotę - nie do ogarnięcia. Trudno, nie mam na to wpływu, mogę zrobić tylko tyle, na ile czas i siły pozwolą. I pogoda
Mój "trawnik" już zakwitł: