Nie mogłam sobie darować, że sobota upłynęła mi w większości na koszeniu trawy, a zaległości przez te trzy tygodnie narobiło się tyle... Nie patrząc więc na sens wyjazdu, po 17-ej wsiadłam w samochód, by zrobić te swoje 40 km na działkę

No i opłaciło się - połowa warzywnika opielona, wczorajsze rozsady podlane, wierzba przycięta, a czekała na to od wiosny, zasychające maliny wycięte, fasolka posiana, zdjęcia pstryknięte ... Nawet herbaty sobie nie zrobiłam, bo żal mi było czasu

I tak sobie myślałam, jak dobrze mają ci, którzy posiadają ogród przy domu. Gdyby tak można było codziennie godzinkę - dwie popracować, to człowiek nawet by nie poczuł zmęczenia ... Tylko, czy tak jest w praktyce, czy tylko w marzeniach? Raczej się o tym nie przekonam, bo zamieszkanie na działce w rachubę nie wchodzi
Warzywniczek mały, ale zieleniny na stół dostarcza, więc miło, gdy zrobił się schludniejszy, bo dzisiejszym pieleniu. Na drugiej połowie rośnie facelia na zielony nawóz - miejsce czeka na rozsadę pomidorów, cukinii i dyni. Niestety, w tym roku wszystko mam jakieś opóźnione. Zimno, więc rozsada na balkonie rośnie jak przysłowiowy kawał chleba u gęby.
Zainteresowanym uprzejmie melduję, że wiadoma aksamitka otwiera kwiatki o bardzo ciemnym kolorze, który stopniowo jaśnieje wraz z upływem czasu stając się bardziej rudy, ale jeszcze żaden nie zrobił się pomarańczowy, jak u typowych aksamitek. Odpowiada mi
A ogólny widoczek z dziś, robiony już o zachodzie słońca, wygląda tak:
Śmiem jednak twierdzić, że to nie rododendron o 3-metrowej szerokości jest obecnie gwiazdą ogrodu, lecz kalina ... ale o tym to już opowiem jutro