Witam!
Ewo, Gosiu, Kasiu, Magdo, Beatko i Bożenko - dziękuje za wsparcie, od razu na serduchu robi się cieplej.
Już mogę napisać o co chodzi, teraz już łatwiej i sytuacja się stabilizuje.
W nocy 6.10 zadzwoniła do mnie mama, że coś się dzieje z tatą i mam do nich przyjechać. Mamy do siebie kawałek i w przeciągu 5 minut byłam u nich. Tata był już sparaliżowany (prawa strona) i nie mówił (bo nie można tych dźwięków nazwać mową). Najgorszy widok, jaki w życiu widziałam. Tata, który oczami pokazuje jak jest przerażony i mama, która nie wie co robić. Karetka przyjechała bardzo szybko, zgłosiliśmy podejrzenie udaru. Pojechałyśmy za karetką, mama nie była w stanie odpowiadać na żadne pytania, więc ja zostałam wpisana jako osoba od powiadamiania w razie pogorszenia. Oczekiwanie na wynik badania było koszmarem. Lekarz poinformował nas, że są dwa rodzaje udaru (niby lepszy) niedokrwienny i (gorszy) krwotoczny. Oczywiście tata miał ten gorszy. Lekarz (pierwszy prawdziwy lekarz, jakiego w życiu spotkałam) cierpliwie nam tłumaczył co może nas spotkać, uczciwie uprzedził (choć to i tak wiedziałam, bo moja babcia miała udar), że pierwsza doba to walka o życie, od 3 do 7 doby może wystąpić obrzęk mózgu i jeszcze pogorszyć sytuację, ale mamy być optymistami, bo bardzo szybko trafił do szpitala i podali odpowiednie leki. Nie mogłyśmy zostać na oddziale i po 4 w nocy wyszłyśmy ze szpitala, mama nie chciała żebym z nią została, musiała sama przetrawić całą sytuacje. Po 8 rano byłyśmy z powrotem na oddziale, było ciut lepiej - ruszył nogą i mówił pojedyncze wyrazy. Jednak cały tydzień na dźwięk telefonu zamierałam, bo do mnie by dzwonili ze szpitala, jakby coś się działo. Obrzęk mózgu się zrobił, ale bardzo mały i nic złego więcej się nie stało. W zeszłym tygodniu zaczęła się rehabilitacja, w piątek został wypisany do domu i czekamy na miejsce w ośrodku rehabilitacyjnym (prawdopodobnie w tym tygodniu tam trafi). Rehabilituje go na razie mój kolega. Tata ma cały zestaw leków, ale stan się polepsza - mówi dość dobrze (jak się zmęczy to wyrazy są niezrozumiałe), powoli zaczyna chodzić (jedną nogę ciągnie za sobą, ale jakoś sobie radzi), najgorzej z ręką, porusza nią, ale jest jeszcze taka jakby lejąca. Największe zagrożenie życia minęło, jest o niebo lepiej niż w momencie przyjęcia, więc liczę, że będzie dobrze.
Bardzo nieogrodowo, ale tym którzy zajrzeli należało się jakieś wyjaśnienie.
Wieczorkiem może pozgrywam nawet zdjęcia z ogrodu.

Pozdrawiam