Ależ miałam pracowity dzień.
Najpierw zajęłam się "umarniętą" śliwą. Sekatorem pocięłam gałęzie i zostawiłam główny pień. Potem w ruch poszła piła i można było przenieść pień do drewutni. A na koniec w użyciu był szpadel, dwuręczny sekator i pazurki. Po dwóch godzinach udało się wykarczować korzeń. Rosnące obok rośliny ocalały. Zrobiłam przy okazji kilka tetrisów. W miejscu po śliwie posadziłam cisową kulkę. Nowa śliwa znalazła miejsce metr obok starej. Musiałam usunąć dwie kosodrzewiny. Bardzo chorowały od dwóch lat. Igły im usychały, łysiały od dołu i były wątpliwą ozdobą.
Musiałam się pogodzić z faktem, że glina to nie jest dobra miejscówka dla nich.
Usunęłam też dwie potężne karpy miskanta ML rosnące z brzegu rabaty. Takie są skutki tego, że usiłuje się wcisnąć w ogrodzie fragmenty z redukowania miskantowych kęp. Zamiast jednego kłopotu, zrobiły się dwa dodatkowe.
Zapamiętać! Nadwyżki wydawać, a nie upychać u siebie.

W miejsce ML wsadziłam miskanty Dronning Ingrid. Te mają wielką zaletą, bo przyrastają minimalnie i cudownie się przebarwiają. Powinny mi zapewnić więcej spokoju ogrodniczego. Z ogrodu wygnał mnie deszczyk, co wyjątkowo mnie ucieszyło.

Z grubszych prac zostało mi tylko karczowanie korzenia ściętej tui, a reszta to już sama przyjemność. Wzruszenie ziemi na rabacie zachodniej i półksiężycowych. I to będzie koniec prac.
____________________
Hania-
To tu- to tam-łopatkę mam!
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
~ Władysław Tatarkiewicz