Och, jakże mnie cieszy tak liczna obecność czytelniczek i komentatorek. Do Waszych wpisów i opinii ustosunkuję się po zakończeniu podsumowania.
Pora na drugie półrocze sezonu.
Lipiec każdego roku wprowadza do mej duszy ogrodniczy niepokój. Czerwcowa feeria barw, intensywna zieleń i ogólna świeżość odchodzi w zapomnienie. Mam czasem wrażenie, że to lipiec zwiastuje nadejście jesieni. Wahadło wegetacji zaczyna przechylać się w drugą stronę. Zwykle rozpoczynam wtedy wycinkę tego, co zakończyło swój spektakl. Rabaty mam dosyć gęsto obsadzone i żeby wyeksponować to, co pojawi się w letnich i jesiennych miesiącach, trzeba nieco odchudzić ich zawartość. W lipcu wciąż jeszcze kwitną róże, zaczynają być widoczne hortensje, oko cieszą gaury, pysznogłówki, kiścienie, tawułki Arendsa, jarzmianki, przegorzany. Mam też niewielką kwaterkę liliowców, ale dla nich zaczyna brakować słońca, więc liczę się z tym, że za jakiś czas trzeba będzie je czymś zastąpić.
Lipcowe zdjęcia najtrudniej mi się robi. Bez filtrów trudno o dobre zdjęcie w ostrym słońcu. Usytuowanie ogrodu względem stron świata wyklucza wykorzystanie tzw. złotej godziny do zrobienia zdjęć. Zachodzące słońce chowa się za sąsiedzkimi budynkami. Zdjęcia są albo w ostrym słońcu, albo w cieniu. Światłocieni nie da się wykorzystać.

Lipcowych zdjęć nie lubię.
W tym sezonie podjęłam walkę przeciw ekspansji czosnków główkowatych. Kilka lat temu wsadziłam w różnych miejscach 50 mikroskopijnych cebulek. Po latach mam te czosnki w każdym możliwym miejscu. Wydłubać te cebulki z ziemi jest prawie niemożliwością, bo cebulki przybyszowe tworzą się na różnej głębokości. Niektóre sadowią się do 15 cm pod ziemią i jest ich mrowie. Jestem pewna, że moje ciepłe uczucia względem tych czosnków są czasem przeszłym.
Wciąż wielbię hortensje bukietowe. To jedne z najmniej wymagających roślin ogrodowych o wyjątkowo długim okresie atrakcyjności. W glinie czują się jak ryba w wodzie i poza przedwiosennym cięciem, nie wymagają żadnych ogrodniczych interwencji.
O tej porze roku rozpoczynam zwykle sezon przetwórczy. W zamrażalniku ląduje zielony groszek i koperek, robię dżemy z czarnych oraz czerwonych porzeczek oraz wiśni, kiszę ogórki. Smak tych domowych przetworów nie ma sobie równych, a kiedy je podjadam zimową pora, to zawsze przypominają mi o gorącym lecie. Lubię ten czas, bo można bardzo urozmaicić nasz jadłospis. Jemy wtedy zdecydowanie mniej mięsa i jego przetworów. Nie ukrywam, że warzywno-owocowe zbiory pozwalają na spore oszczędności w domowym budżecie. Cotygodniowe zakupy w sklepie są o 1/3 tańsze niż poza sezonem. Już nie wyobrażam sobie ogrodu bez warzywnika i sadu.
____________________
Hania-
To tu- to tam-łopatkę mam!
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
~ Władysław Tatarkiewicz