Wczoraj miałam z kawką tu powiedzieć na wątku, ale nie dało rady. Przestaję nadążać pomiędzy koszeniem, pieleniem, równaniem terenu na drugiej działce. Wczoraj pod wieczór usiadłam i rozłożyłam ręce w niemocy. Za mało mnie tu jednej. Muszę sobie z lekka odpuścić, bo zwariuję. Takie miotanie mnie do nerwicy doprowadzi. Z moimi skłonnościami do swoiście rozumianego pedantyzmu, ciężko znieść porażkę (nawet, jeśli to tylko nieopielona rabata). Jednak się nie rozczłonkuję
Od soboty udało mi się zasiać trawę na przygotowanym kawałku z tylu domu, ogarnąć warzywnik. Zmontowałam też rabatę, której w ogóle miało nie być, bo to miejsce na drewutnię. Posadziłam na niej rośliny sezonowe, jednoroczne, więc jesienią będzie ją można zdemontować. I w ten sposób nie dość, że robota mnie goni, to jej sobie jeszcze dowalam. Co poza tym. Przeleciałam glebogryzarką 100m2 w celu zmielenia chwastów na wolnej działce. Dzisiaj ciąg dalszy. Obiecałam sobie, że nie dam jej zarosnąć. Nie po tym, ile pracy w oczyszczenie jej włożyłam. W międzyczasie coś tam przesadzałam, dosadzałam, opryski robiłam. Słowem szał ciał