No dobra, weekend był pracowo-wyjazdowy, więc wiele nie podziała,. Ale azalie przycięłam i kostrzewę wyniosłam do teściowej (nie mogę tak po prostu wyrzucić, bo może kiedyś mi się odwidzi?!

). Śmiałka też bym już wyniosła, ale odżywa po kwietniowym przesadzaniu i szkoda mi się zrobiło. Może go wykorzystam gdzie indziej?
Z przenoszeniem lawendy miałam zamiar poczekać ale zobaczyłam takie potfory i Ewy, że od razu zachciało mi się przenieść swoje na moją suchą rabatkę pod murkiem

. Tylko czasu już zabrakło
Ponieważ dużo czasu spędziłam przy kompie/tablecie/telefonie, napawając się ogrodami Oudolfa i podobnymi (odkryłam filmiki na youtubie i powiem Wam, że pinterest wymięka

) stało się to, czego się obawiałam

- wymyśliłam nową koncepcję na ogród

.
Do tej pory, mimo marudzenia na swoją nieudolność w kwestii nasadzeń, z ogólnej koncepcji, rozplanowania ogrodu byłam zadowolona i to mnie pocieszało. Ale jak Ewa się zapytała "co by tu Oudolf zrobił?" i po obejrzeniu tych filmików, doznałam nagłego olśnienia i w jednej chwili wpadła mi do głowy zupełnie nowa koncepcję na faliste rabaty, z płynnymi żywopłotami i różnymi chciejstwami drzewno-krzewiastymi. Cudo

.
Oczywiście nie do zrealizowana, ze względu na różne życiowe ograniczenia. Ale co się wkurzyłam, to moje. Miałam plan, byłam zadowolona, a teraz co? Znowu to ciche pikanie w serduszku, że można by było lepiej, inaczej...

No mówię Wam - porażka
Na szczęście na tym blogu, który wcześniej już linkowałam, Thomas Rainer
pokazał trochę swojego ogródka i wrzucił
linka do wywiadu, którego udzielił TY Times'owi. No i się okazało, że doświadczony architekt krajobrazu, propagator nurtu naturalistycznego, bloger-ogrodnik lobbujący wykorzystywanie roślin rodzimych - ma ogródek, którego wstydzi się pokazać, w którym robi rzeczy zupełnie sprzeczne z tym, czego uczy innych

. No bo nie ma siły, żeby zasady opracowane dla wielkich, parkowych przestrzeni przenieść do maleńkiego ogródka, otoczonego z każdej strony domami i ulicami

. Więc trochę mi ulżyło i się uspokoiłam
Jednocześnie trafiłam na
posta w innym blogu, który opisuje powstawanie i zmiany na przestrzeni kilku lat jednej rabatki i też wniosek był jeden: nie ma szans, żeby wymyśleć nasadzenie na rabacie, wykonać i żeby ono sobie rosło w niezmienionej formie przez choćby parę lat

. To też mnie podniosło na duchu (pomińmy milczeniem drobny fakt, że już początkowa wersja rabaty, to dla mnie dościgniony ideał

).
Tak więc, pocieszona nieco faktem, że nawet wielcy tego świata, doświadczeni ogrodnicy, borykają się z trudnościami nie tak znowu różnymi od moich, zaczynam nowy tydzień i dalej ciągnę ten swój wózeczek, pamiętając przy tym, że nie cel się liczy, a droga

.