A pamiętacie "kurę Kasię"? To było urządzenie do zbierania paprochów z dywanów. U nas w częstym użyciu w niedzielę (nie wolno było włączać odkurzacza. Nawet nożyczek ne wolno nam było używać w niedzielę a w poniedziałek była plastyka). No wiec w pudełku po owej kurze są przechowywane do dziś nasze lampki choinkowe, takie grzybki i szyszeczki kolorowe.
Żal mi jak choinka znika. I hiacynty mi tego nie rekompensują.
Zrobię zdjęcie i Ci pokażę, ale to będzie w święta, choinkę ubieram najwcześniej dzień przed Wigilią i wszystko leży nas strychu.
To są takie trójkątne pudełeczka ze sznurkami z koralików i słomek na jednym końcu, oklejone kolorowym papierem, wyciętym we wzorki.
Dawniej zabawki na choinkę się robiło, nie było TV, ot co.
Bożenko, a miałaś kiedyś ochotę na choinkę całą do zjedzenia? Taką w lukrowanych pierniczkach, ciasteczkach, cukierkach i orzechach, czekoladowych mikołajach. Ach, może sobie zrobię taką za rok - drugą, ale małą, taką metrową, no może troszkę większą. To jest pomysł.
A kto pamięta czasopismo Filipinka? Wydawane było długo, bo od 1957 do
2006 roku. I miało ogromne wzięcie, przynajmniej na początku.
Gabrysiu, spisałam sobie Twój przepis na piernik. Przyda się, bo mniej pracochłonny. A walory smakowe z pewnością ma podobne do tego, który teraz piekę.
Ewa, już żałujemy naszych choinek, mimo że jeszcze nawet ich nie mamy.
Że to było 'kura" to nie pamiętam, mówiło się u nas na to urządzenie "Kaśka" i chyba nazywało ją froterką, choć była do dywanów właśnie. Też zbierałam nią okruszki.
Dla tych co nie wiedzą, to była taka płaska skrzyneczka metalowa na kółeczkach, w środku miała obrotowe szczotki, które 'wmiatały" paprochy do środka. Na długim kiju, żeby można było toto popychać ijeździć.
Pamięta ktoś, jak wyglądała froterka do podłóg? Ciekawe czy ktoś tego jeszcze używa?
Och, oczywiście, Filipinka była super, strasznie mi imponowała w późnej podstawówce i na początku liceum, bo tam było dużo o studentach. Była świetna moda z której czerpało się garściami, porady przeróżne, dyskusje o książkach, porady dla maturzystów i potem też przepisy kuliarne. No i Filipy na końcu - z brązowymi i niebieskimi oczami.
Te gazety naprawdę schodziły jak świeże bułeczki i kto nie miał teczki - nie czytał regularnie, nie miał szans, bo na cały kiosk przychodziło po kilka egzemplarzy.