Dziś ledwo się ruszam. Oba kolanka dają mocno odczuć, że im się tyle roboty nie podoba.
Ale udało sie wszystko posadzić, co było do posadzenia na ten weekend.
I skosić chwasty wzdłuż ogrodzenia, po zewnętrznej. W sobotę naprawiona dopiero co przez ojca kosa spalinowa nie odpaliła w ogóle, chociaz w domu u rodzicow odpalała od razu. Tata wczoraj się poświęcił i wstał bladym świtem, żeby mi na naprawić od ręki. Trudno, niedziela, ale skosiłam. Skrupułów nie mialam za bardzo, bo w BC sąsiedzi od rana cięli żywopłot. Ponad pół dnia. Ja się uwinełam w godzinkę niecałą. Dlugo, bo żyłkę musiałam zmienić w trakcie.
Pan od kostki wyrównał mi mniej więcej teren tam, gdzie były górki - dołki, i zdjął darninę tam, gdzie chcę lepsiejszy trawnik mieć.
Wszędzie mam teraz Beskid wyspowy

kora rozwieziona wzdłuż rabat dla ułatwienia pracy.