Cześć zielona
Kasiu!
Asiu hektar to faktycznie kawał pola, pracy na pewno ogrom, ale z tym damy radę, bo w końcu
nie od razu Kraków zbudowano, mamy na ogarnięcie całe życie, ale aż się boję myśleć ile pieniędzy w to trzeba włożyć...
Dasiu, niby na dobre nie zaczęłam jeszcze stosować naturalnych oprysków, a już mam w tym roku dość wszystkiego - na pomidorach wyłażą brązowe plamy (pewnie ta zaraza ziemniaczana, bo podgoda sprzyja), bób i jasiek oblepione mszycą, groszek zjadany przez "cosia" a ja nic z tym nie mogę zrobić bo pada co dzień (zwłaszcza wieczorami, kiedy właśnie wypadałoby pryskać) Wiadomo, że te naturalne preparaty działają łagodniej od chemii, ale ja na razie nie widzę żadnej poprawy po tym jednym oprysku, choć minął już tydzień [od kiedy walczyłam z meszką, bo grzyba nie umiem zdiagnozować, czy zajmuje nowe obszary roślin]

może jak dzisiaj nie najdzie burza, to opryskam jeszcze raz...
i żeby nie było, że ciągle narzekam, to pokażę Wam kilka sobotnich słonecznych obrazków

zaczynamy oczywiście od smakołyków - musicie wybaczyć, kwiatków i rabatek jeszcze nie mam w nadmiarze

tajniaczące czerwienie
zielone jesienne malinki, w tym roku będzie mało, bo krzaczki biedniusie (sadzone wiosną)
i rzut oka na grządki - moją dumę

- doskonale widać w marchewce którędy przechodził główny trakt komunikacyjny podziemnych futerkowych mieszkańców, zwłaszcza nornicy, choć kret też nie próżnował!