Na początku wyleję swoje żale na wczorajszą pogodę.
Jak wstałem zapowiadał się piękny dzień i owszem prawie 27 stopni i słonecznie, ale był jeden problem. Cały dzień wiał okropny wiatr, nie mam pojęcia do jakich prędkości dochodził w porywach, ale bilans roślinny jak na słoneczny dzień jest marny.
Wysokie byliny połamane, Annabelki pierwszy raz wypuściły kwiaty to połamało, cały miskant Giganteus połamany co przez 5 lat się nie zdarzyło nawet przy największych burzach, nawet kwiaty żurawek wyłamało, lilie, jeżówki, szałwie kilka doniczek pozrzucało i na dodatek cały dzień nie było prądu, wszystkie anteny komórkowe w okolicy padły.
Najbardziej ze strachem patrzyłem na drzewa... straszny widok był jak nadchodził świszczący aż podmuch wiatru.
By rozluźnić atmosferę, mojej siostrze znów zatrzasły się drzwi w przeciągu i musiałem się po raz kolejny włamywać przez okno bo oczywiście bez prądu garażu się nie otworzy. Dochodzę do wprawy bo już 15 minut mi potrzeba

i nawet uratowałem kwiatka na parapecie