Kasiu, nie wiem czy pomogę, ale zaraz do Ciebie pobiegnę
Z poweekendowych newsów:
karta nadal odmawia współpracy, więc zdjęć nie będzie

.
Nius pierwszy i najważniejszy: ta azalia, którą wzięłam za padniętą jednak żyje! jupiii!


Liście ma zmarznięte, ale dopatrzyłam się nowych pączków. Cieszę się bardzo, bo to odmiana z paskowanymi liśćmi (silver sword o ile dobrze pamiętam), bardzo liczyłam na efekt, jak nic tam nie będzie kwitnąć.
Oznaki życia dają też rozplenice, miskanty, hakone, klon palmowy, tawułki, niektóre hosty. Czekam jeszcze na wietlice i zawilce, które siedzą cicho. Siewki orlików i stipy też nie chcą się pokazać, orszelina ciągle sucha, ale jak ułamałam taką trochę grubszą gałązkę to jakby żywa była. Także jeszcze nie tracę nadziei, że odbije.
Toszko, nie wiem czy nie zabiłam Twoich ptasich łapek! Dopiero jak Kasia u siebie pokazała zagrzybione carexy, zorientowałam się, że to właśnie to. Pryskałam miedzianem, propanian zamówiłam, a w międzyczasie podzieliłam tą jedną kępkę od Ciebie chyba na 7 sadzonek, każda po parę ździebełek, i posadziłam w nowym miejscu. Zobaczymy, czy dadzą radę.
Akcja przesadzanie ciągle trwa. Proces mniej więcej jak u różAnki (co za genialny tytuł wątku! nadzwyczaj poręczny

), z tym że u mnie dochodzą "atrakcje" w postaci przewożenia ziemi w te i we wte.
Co wykopię głębszy dołek, to mi się płakać chce nad tym suchym piaseczkiem, który wykopuję. Nie mam serca sadzić w to roślin. Piaseczek wyrzucam (dobrze że droga u nas nieutwardzona, to mam gdzie

), a w dołek daję cudowną mieszankę obornika, kompostu, gliny i mączki bazaltowej. A worki torfu i ziemi ogrodowej, które kupiłam jeszcze w zeszłym roku jak leżały, tak leżą...