Wiesz Agatko,
Twój post bardzo mnie poruszył.
Tak zastanawiam się co można w tej sytuacji zrobić... Co ja osobiście, jednostkowo mogę zrobić.
Bo, że pobiadolić na stan rzeczy, przesłać słowa wsparcia...
Tylko... , czy to przyniesie ze sobą coś wymiernego, czy to coś zmieni?
Może tylko chwilowo poprawi się moje samopoczucie - bo przecież wyraziłam święty (czy może nieświęty) gniew, oburzenie i co tam jeszcze, bo prześlę wirtualne słowa wsparcia wracając za chwilę do codzienności, w której króluje aktualnie dylemat - na jutro pomidorówka czy może ogórkowa?
Wiem, że mam pewne ograniczenia (czasowe, miejscowe itd)
Bo do Radomia mam daleko, bo odpowiednich znajomości nie mam.
Ale jakoś chciałabym, by ten Twój post nie przeszedł jak meteoryt - chwilę poświecił, wzbudził krotochwilne emocje, by po sekundzie (może dwóch) zgasnąć i pogrążyć się w mej ludzkiej niepamięci.
I tak sobie obiecałam, że mimo, że do Radomia mam "jak za horyzont" i radomskiej szpitalnej rzeczywistości nie jestem w stanie zmienić, to mogę przecież zmienić przestrzeń wokół siebie. Być bardziej życzliwą, uważniejszą na potrzeby osób, które mam wokół siebie.
Z pewnością takie bardzo lokalnie rozsiane dobro ma nikłe szanse dotarcia do radomskich pielęgniarek i lekarzy, by wpłynąć na wzrost ich empatii, ale może przynajmniej rzeczywistość wokół mnie okaże się ciut znośniejsza?
I tak piszę to publicznie, bo takie wyartykuowane deklaracje silniej mobilizują mnie do działania.
____________________
Wiklasia
Jak feniks z popiołów