W sobotę poszło jedno drzewo. Wysokość 16 m. M. wszedł najwyżej jak mógł (ok. 10 m) i poobcinał gałęzie (świerk miał wąską szczelinę (3 m) na padanie, między innym świerkiem a dachem domu. Obcinanie gałęzi dało niejaką pewność, że nie zawdzi on o dom i sąsiednie drzewa i da się łatwo nakierować na szczelinę.
Potem obciął jeden czub (świerk miał dwa dorodne czuby), zawiązał linę. Ja ze Szwagrem ciągnęłam (1m od niego znajdowały się kable z przyłączem) a drzewo padało w naszym kierunku. Następnie Szwagier z M. zrobili klin, podcięli pozostałą część drzewa (z drugim czubem )i Szwagier dociął do końca a my z M. liną naprowadzaliśmy jak ma drzewo lecieć.
Poszło zadziwiająco dobrze. Żadnych strat (pod spodem rosną różaneczniki i bukszpany a zaraz przy drodze padania świerku wiśnia ozdobna młoda).
Zdjęcia z telefonu po akcji, już przy sprzątaniu.
Zrobiło się pusto ... jednak.