Dzisiaj zupełnie mimochodem rozpoczęłam sezon ogrodowych prac

.
Po spacerze z psem pomyślałam, ze to dobry moment na przycięcie klonów Globosum. Jak postanowiłam, tak uczyniłam nie przebrawszy się nawet w robocze ciuchy. Mając już sekator w dłoni rzuciłam się na jedną z rabat wycinać seslerie. Tak się skubane rozszalały, takie potwory porosły, ze przyciąwszy 5 (na omawianej rabacie jest ich chyba 12) zaczęłam snuć plany kupna golarki do traw. Z tym pomysłem oddaliłam się z zapełnionym brązowym worem bio zmierzając w stronę śmietnika.
Jednakowoż po drodze napotkałam gaury proszące się o przycięcie. No to przycięłam.
Obok dojrzałam orliki. Tez przycielam.
Przeszłam z worem kilka kroków i zatrzymała mnie kupa zrębków naszykowanych do rozsypania na szambie. Stwierdziłam, ze je rozsypię. Wcześniej musiałam sprzątnąć z szamba zalegające liście. Sprzątnęłam, zrębki rozsypałam.
Dotargałam wreszcie wór do wiatki i wróciłam do domu. Okazało się, ze wyjście na chwilę do ogrodu trwało 2 godziny

. Rękawiczki treningowe do prania (nie założyłam roboczych, bo po co mi robocze do przycięcia kilku gałęzi na klonach, co nie?

)
Standardzik

. Ale fajnie było

.