Kurcze, tak mi przykro...Ty Aga taka pozytywna, to Potomkowie pewnie też fajni... a tu takie przykrości. Baaardzo trzymam kciuki, żeby się dobrze ułożyło. Wszystko prawda co piszesz, łatwo. Niestety.
Bardzo serdecznie pozdrawiam i Ciebie i Synów.
No nie chciałam wywoływać jakichś smutaśnych nastrojów. Będzie dobrze. Nabieram dystansu. Pierniczki wg Gabrysi i drugie - Katarzynki dziś zagniecione, chłodzą się. Myślę, że jutro upieczemy i zapachnie świętami, bo jakoś tak szybko czas płynie w tym roku, że jeszcze nie czuję nastroju. Suszę limonki, próbuję zrobić taką w całości jak w tegorocznych inspiracjach wiankowych. Najtrudniejsze zadanie na ten tydzień, to chyba zdobyć ładną choinkę w rozsądnej cenie. Dla mnie musi być duża, gęsta i szeroka. Niestety to nie łatwe, bo zazwyczaj ludzie szukają dość wąskich, żeby się w mieszkaniu zmieściła i takie właśnie sprzedają.
Miód z cynamonem i goździkami należy zagotować, aż się lekko zrumieni.
Jajko utrzeć z cukrem i tłuszczem (trochę to powiedzmy 2 łyżki margaryny, dokładnie nie wiem bo robię"na oko"). Mieszając dodać gorący miód, wsypać część mąki, kakao, sól i dodać sodę wymieszaną z wodą, a potem dodać resztę mąki i zagnieść ręcznie ciasto.
Ja zwykle robię wszystko x3, bo taka jedna porcja to jakoś za mało. Ciasto według teorii przedwojennej powinno leżeć zawinięte w ściereczkę w chłodzie przez co najmniej dwa tygodnie, ale wielokrotnie robiłam i od razu piekłam i też jest OK. Ale jeśli trochę poleży jest chyba lepsze. Można zrobić z samej mąki pszennej, bez żytniej i też jest OK. Na przykład w tym roku takie robimy, bo mąki żytniej przytomnie zapomniałam kupić. Pieczemy jutro.
Ciasto jest takie trochę lepiące od miodu i przy wałkowaniu wymaga podsypywania mąka raczej hojnie. Ja robię zazwyczaj dość cienko rozwałkowane, na jakieś 3-4 mm.
Nie wiem jak się ten przepis ma do innych pierniczkowych przepisów - w zasadzie żadnego innego nie stosowałam. Jestem do niego przywiązana ze względów rodzinnych.
Magnolio, pisząc "pingwiny" masz namyśli szeregowego Kowalskiego i resztę czy coś bardziej przyrodniczego?
No, taki był plan, więc wykonałam, ale mnie się już raczej czwarte nie marzy. Pożyłabym tak jeszcze trochę włąsnym życiem, zanim całkiem zaniemogę albo zostanę podstępnie wrobiona we wnuczki. A nawet jak się zamarzy, to mam tak jak Aga - lekarz nie zaleca. Mała M wybyła na świat w takim tempie, że pozbawiła mnie na ładne parę tygodni ciągłości miednicy i Szanowny Pan Doktor stanowczo odradził kolejne eksperymenty, jako zagrażające leżakowaniem w gipsie.
Bardzo się ciesze, że są i czasem troszkę smutno, że już nie są tacy słodcy i maleńcy, zwłaszcza jak popatrzę na Najstarszego i jego coraz szersze bary, koło których pewnie lada chwila pojawi się jakaś wyfiokowana pannica, hmmmm...., ale z drugiej strony z małą M nareszcie można fajnie pogadać i w kuchni da się coś zrobić we czwórkę. Mała M jest okropną awanturnicą o dźwięcznym głosie, płucach jak miechy i wielkim Ego, i aczkolwiek mieści to wszystko w zgrabnej blond osóbce to do niedawna cieżka była z nia współpraca, ponieważ nasza dziewczynka posuwa się natychmiastowo do rękoczynów w stosunku do braci, którzy jakoby odebrali jej na przykład łyżkę, albo wyrzucili torebkę po proszku do pieczenia, którą to ona planowała wyrzucić osobiście - po czym spacyfikowana płynnie przeistacza się w ofiarę, w czym jej naturalna uroda nadzwyczaj pomaga. Ale my się już od dawna nie dajemy nabierać, o nie. Nabierają się tylko obcy. Mała M ma szlaban na bajki i musi samodzielnie sprzątać w swoim pokoju. To zadziwiające, że taka mała dziewczynka który dwie godziny wcześniej kłociła się z bratem że to ona miała umyć kibelek, a nie on, i jak on mógł jej tę cudowną czynność odebrać, potrafi tak głośno wrzeszczec żeby tylko nie odłożyć na półkę trzech zabawek.
Nabieraj, jeśli to pomaga : )
Ja robieę zawsze tylko według jednego przepisu, i te zawozimy do Poslki już zrobione, ale może już w same święta w ramach rozrywek upieczemy jeszcze jakies inne? Ale kto to potem zje wszystko? Pewno Najstarszy.
Limonki też nie suszyłam, tylko tradycyjnie pomaranczki, jeszcze musze je zawiesic na oknie. Może jutro wreszcie będzie chwila spokoju to uwiecznię, w końcu to nasza ostatnia zima tutaj. Stęskniłam się za aparatem.
U nas już pachnie trochę pierniczkowo bo przy tym gotowaniu miodu bardzo pachnie. Średni wsadził łebek do garnka i powiedział "pamiętam ten zapach". Nam też ostatnio jakoś szybko płynie czas. A jeszcze nie wszystko zrobiłam. Choinka już stoi ubrana. Codziennie zapalamy świeczki przy szopce i dekoracjach na stole. Świątecznie się zrobiło, tylko za oknem zima zniknęła.
Masz rację, przy gotowaniu miodu z przyprawami zaczyna pachnieć świętami.
Pokaż te dekoracje i szopkę.
U nas jeszcze biało, ale to tylko atrapa śniegu. Tak naprawdę to błotko śniegowe, nadepniesz i znika. Nawet teraz jest +3.
To może jutro, nie robiłam zdjęć w ostatnich dniach. Zajrzałm własnie to Twojego wątku, strasznie fajne te węgle z piórkami : ). I już idę spać. Ten tydzień był bardzo wyczerpujący. Dobranoc.