Witaj Magdo. Czytając Twój wątek poczułam się jak w bajce. Cudownej bajce z niesamowitą historią, pięknymi zdjęciami, urzekającym klimatem. Na pewno będę do Ciebie zaglądać. Pozdrawiam serdecznie.
Ewa - Pszczelarnia wspomniała o opowieści...
Może nie wyrzucą mnie z Ogrodowiska za tę, którą chciałabym, się z Wami podzielić. Będzie głównie o pewnej kobiecie i jej pasji...
Chętnych do czytania, zapraszam
Witaj, pięknie i tajemniczo u Ciebie, mam nadzieję że będziesz odkrywać przed nami tajemnice swojego ogrodu. Nigdy nie byłam w Twoich okolicach, i już żałuję.pozdrawiam serdecznie, będę zaglądać
Zima to czas opowieści, więc posłuchajcie o GOTTWALDÓWCE, domu położonym wśród pól i lasów, którego historię stare drzewa w sadzie szumią i o którym strumyk szemrze…
Ziemia Kłodzka „utkana” jest przedziwnymi domami. Niektóre umierają na naszych oczach, inne za sprawą zupełnie szalonych ludzi powstają jak feniks z popiołów. O tych ostatnich można powiedzieć, że mają szczęście, bo są kochane. Dom niekochany dziczeje i dość szybko przestaje być domem. Oswajanie ruiny, to zadanie dość trudne, o czym sama miałam okazję się przekonać, bo zrujnowane domy są nieufne i długo nie mogą uwierzyć, że oto znalazł się ktoś, kto od nowa potrafi go kochać. W tym specyficznym przypadku miłości do opuszczonego domu, głównie chodzi o to, że zaczyna się o niego dbać…
(Moja mama na drodze do Gttwaldówki)
(Wrota na podwórzec)
Kiedy w Wielki Czwartek ubiegłego roku trafiłam do Gottwaldówki, to w zasadzie od progu, lub może jeszcze podczas podejścia pod wielkie drewniane wrota prowadzące na obejście, poczułam jak wielką miłością pokochała to XIX-stowieczne gospodarstwo Renata Paschilke. Od 1989 roku systematycznie i z wielkim uporem, mając do dyspozycji niewielkie środki finansowe, ale za to z pomocą przyjaciół wspierających jej pasję, realizuje swoją ideę odbudowy i zagospodarowania Gottwaldówki. To coś na kształt programu, który sama wymyśliła głównie po to, by zostawić świadectwo tego, jak wyglądały przed wojną siedziby ludzkie wsi kłodzkiej.
Gospodarstwo położone jest w Kątach Bystrzyckich, malowniczej wsi „wciśniętej” w dolinę otaczającego ją pasma Krowiarek. Wieś zachwyca spokojem oraz atmosferą zatrzymanego czasu, gdzie jedynie zegar barokowego kościoła zdaje się go odmierzać. Gdyby nie on, można by wjeżdżając do Kątów Bystrzyckich Gottwaldówka, zwana tak od nazwiska ostatnich powojennych właścicieli, położona jest w odnieść wrażenie, że trafiło się do bezczasowej, onirycznej, wręcz magicznej krainy. To wrażenie nie opuszcza mnie zresztą w wielu wsiach Kotliny Kłodzkiej.
Dzisiaj jest to wieś uroczo peryferyjna, choć jej historia oraz zabudowania zdają się owej peryferyjności przeczyć.
Początki miejscowości sięgają XIV w. W 1346 roku niemiecka nazwa Winckeldorf została zapisana w dokumentach króla Jana Luksemburskiego. Do wojny 30-letniej czynne były tu kopalnie rudy żelaza, ożywiające wieś pod względem gospodarczy i zapewniające pracę miejscowej ludności. Pod koniec XIX w. następuje powolne wyludnianie wsi, ale prawdziwy jej upadek przynoszą zmiany, które nastąpiły wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej. Wtedy wysiedlono ludność niemiecką. Gospodarstwa po Niemcach przejęli przesiedleńcy ze wschodnich terenów Polski, którzy wrzuceni w obcą kulturę gospodarowania, nie byli w stanie należycie zadbać zarówno o domy jak i ziemię. Nie potrafili oswoić tego obcego świata i ten świat zaczął się walić w gruzy, obrastał mchem i pokrzywami. Dziczały drzewa w sadach, znikały rośliny uprawiane w ogrodach, pola porastały trawą. Wieś zupełnie podupadła i po kilku latach liczyła zaledwie kilka gospodarstw, stała się miejscem zapomnianym przez Pana Boga i ludzi…Do takiej wsi trafiła Renata Paschilke i tu znalazła zniszczony, umierający dom wraz z budynkami gospodarczymi.
Renata urodziła się na Ziemi Kłodzkiej , w Trzebieszowicach (niem. Kunzendorf). Ojciec pochodził z Prus Wschodnich zaś matka z Górnego Śląska, ze wsi Kamień Wielki. Babcia, ze strony matki, mówiła piękną śląską gwarą, która na niemieckojęzycznych wnukach nie robiła żadnego wrażenia, wręcz wydawała się być śmiesznym, archaicznym językiem, Dzisiaj Renata żałuje, że była zbyt mała, by docenić skarb babcinej gwary. Rodzice pobrali się na Pomorzu. Na Ziemię Kłodzką przyjechali w poszukiwaniu pracy. W 1930 roku osiedli w Trzebieszowicach, by po paru latach przenieść się do Skrzynki (niem. Heizendorf). Tu mieszkali w mieszkaniu wynajętym w domu położonym obok kościoła i cmentarza. Renata tęskniła za domem z dużym ogrodem… Sąsiadką rodziny Paschilke, w tym samym domu była stara, samotna kobieta, opiekująca się kościołem i cmentarzem. Dla Renaty oraz jej rodzeństwa stała się Babcią. Odwdzięczając się za okazywaną im dobroć, dzieci pomagały tej przyszywanej Babci w pracy. Sadziły i pielęgnowały kwiaty na grobach oraz pomagały utrzymać porządek wokół kościoła. We wspomnieniach Renaty ten cmentarny „ogród” zamienił się w zaczarowany, gdzie wśród roślin błąkały się duchy i zjawy. To był czas beztroskiego dzieciństwa, które przerwała wojna. Rodzina ze względu na polską narodowość matki mogła po jej zakończeniu pozostać w Skrzynce. Dziewczynka rozpoczęła naukę w polskiej szkole od trzeciej klasy, nie znając zupełnie języka polskiego, co sprawiło, że czuła się ogromnie samotna i wyobcowana. Język niemiecki, którym mówiła biegle, uczynił ją obcą dla polskich rówieśników. Nie mając przyjaciół, z którymi mogłaby oddać się beztroskim zabawom, skazana na samotność, odkryła wnętrza opuszczonych, niemieckich domów Wędrowała po nich przyglądając się pozostawionym meblom, obrazom i wszelkim bibelotom. W tych pustych domach pochłaniała zostawione przez dawnych mieszkańców książki oraz czasopisma. To była pierwsza lekcja przeszłości regionu. Biblioteki tamtych domów wyposażyły ją w wiedzę o zwyczajach wiejskich, obrzędowości oraz panującej na Ziemi Kłodzkiej tradycji. Paradoksalnie czując się obca, dotarła do jądra tej ziemi i zrozumiała na czym polega jej niezwykłość. To wtedy, jak mówi, pokochała Kotlinę Kłodzką, jej pejzaż oraz kulturę materialną tak bardzo, że gdy po latach urodziła się jej córka Karina, Renata marzyła by studiowała etnografię. Ale dzieci rzadko realizują marzenia rodziców. Karina skończyła szkołę ogrodniczą w Pruszkowie, co nie przeszkodziło jej osiąść na Ziemi Kłodzkiej, gdzie w Gospodarstwie „Skowronki” prowadzi nie tylko agroturystykę ale i Izbę Regionalną wyposażoną w regionalne sprzęty i meble, jak choćby otwarty kredens na naczynia, ozdobiony koronkami, duży stół, a nad nim ołtarzyk oraz charakterystyczny dla tego regionu piec kaflowy z okalającą go ławą. W gospodarstwie Kariny można też spróbować potraw tradycyjnej kuchni kłodzkiej, a więc słynnego kłodzkiego nieba oraz drożdżowego placka z kruszonką. W Izbie Regionalnej odbywają się żywe lekcje historii, w które wpisuje się cykl zorganizowanych tu seminariów: „Ziemia Kłodzka - miejsce kultu maryjnego”, „Michał Klahr i jego dzieło”, „Śladami J. Wittiga”, ”Rośliny Ziemi Kłodzkiej”, „Pieczenie bagli - tradycyjnych ciasteczek postnych”, „Ziemia Kłodzka przez cztery pory roku”.
Jednak wróćmy do Renaty…
Przez jakiś czas pomagała córce w remoncie i prowadzeniu gospodarstwa „Skowronki”. Był to czas prób i doświadczeń. W końcu uznała, że ten etap trzeba zakończyć, bowiem dojrzewała w niej idea odtworzenia w jakimś opuszczonym gospodarstwie dawnej zagrody wiejskiej z jej tradycyjną architekturą, sprzętami, narzędziami rolniczymi i rzemieślniczymi oraz przyległym do niej ogródkiem, a także z miejscem na wystawy i zajęcia warsztatowe pozwalające poznać życie dawnej wsi kłodzkiej. To marzenie nie dawało spokoju i w końcu doprowadziło Renatę do Gottwaldówki.
Pora opisać to gospodarstwo, które wiosną zeszłego roku tak mnie oczarowało.
Jest to ogromna siedziba, założona na planie czworoboku. Składa się z osobnego domu mieszkalnego, stodoły i wozowni. Całość zamyka łukowa brama typowa dla wiejskiego budownictwa kłodczyzny. Za wielkimi, drewnianymi wrotami kryje się obszerny podwórzec, który opada w kierunku północnym. Tego typu „domiszcza” budowane pod koniec XIX wieku, powstawały pod wpływem rozwoju wielkiego przemysłu, oddziaływującego na charakter zabudowy kłodzkiej wsi. Budowano wówczas duże budynki mieszkalne oraz solidne, dobrze wyposażone budynki gospodarcze. Gottwaldówka jest tego świetnym przykładem. Dom mieszkalny posiada wysoki dach, który pierwotnie kryty był łupkiem kamiennym oraz użytkowe poddasze. Nieco później dobudowano do niego część wysuniętą na zewnątrz w stosunku do lica budynku. To w niej - według relacji wnuczki Gottwaldów - mieszkali dziadkowie. Na parterze domu znajdujemy obszerną kuchnię oraz pokoje w amfiladzie. Na wprost drzwi wejściowych, za sienią wchodzimy do tzw. lepszego pokoju. W sieni, w zagłębieniu znajduje się wielki piec chlebowy oraz przeróżne komórki i zakamarki pełne przedmiotów, które zatrzymały w sobie dawny czas. Podstawowym budulcem tego gospodarstwa są cegła, kamień oraz drewno
Renata od wielu lat gromadzi sprzęty, które znajdowały się w takich siedzibach. Jej poszukiwania wiodą przez zagrody chłopskie, giełdy staroci, jarmarki i różnego rodzaju rupieciarnie. Każdy zdobyty przedmiot otacza opieką, każdemu znajduje właściwe miejsce. Wnętrze domu mieszkalnego ciągle powstaje i zmienia się na oczach przybywających tu gości i turystów. A do Gottwaldówki ludzie ciągną, bowiem miejsce to ma niepowtarzalny klimat, który zawdzięcza osobowości Gospodyni. Każdego wędrowca Renata wita z otwartymi ramionami, każdego ugości, każdego oprowadzi po swoim obejściu. Jest co oglądać i naprawdę trudno oczy oderwać…
W oborze po remoncie powstała sala wystawowa, w której zachowano pierwotny charakter wnętrza. W części dachowej obory wygospodarowano kilka pokoi z łazienkami dla turystów. Stodołę z młockarnią i innymi starymi maszynami rolniczymi zachowano zgodnie z jej pierwotnym przeznaczeniem. Wozownię, otwartą w kierunku podwórza, przeznaczono na pokaz maszyn rolniczych, uprzęży i wozów. W części strychowej Renata wykonała szereg otworów okiennych w dachu, które doświetlają wielkie pomieszczenie, przeznaczone również na wystawy, a w części na powstającą ciągle bibliotekę.
Od samego początku remontu i zagospodarowywania Gottwaldówki była ona miejscem spotkań, otwartym, żywym domem pełnym ludzi. Renata nie czekała na oficjalne zakończenie remontu. Nie będąc w stanie przewidzieć, kiedy prace podnoszące dom z ruiny dobiegną końca, szeroko otworzyła drzwi przed turystami i gośćmi. Kończyła kolejne pomieszczenia, a jednocześnie organizowała spotkania i wystawy oraz zabawy na dziedzińcu niejednokrotnie z ludową muzyka w tle. Te wszystkie spotkania zawsze były i są tematycznie związane ze Śląskiem i Ziemią Kłodzką.