Melduję się, że jeszcze żyję, aczkolwiek czasu brak…bo do naszej dwójki w Mazurkowie; ja i Pan Mąż (plus kocur gratis) dołączył Dzieć.

Rezultat; kompletny brak czasu przez dłuuuugi czas. Ogród a raczej jego marne zaczątki leży odłogiem i czeka na lepsze czasy. Ale. Ale udało nam się (hmm… raczej Panu Mężowi, bo ja jedynie gorąco kibicowałam) poczynić ogrodzenie z trzech stron siatką. Mamy więc prawie wakacje na RODOS.
A oto dowód; siatka jak malowanie –stoi. I jak na pierwsze ogrodzenie z siatki poczynione TYMI RĘCAMI (znaczy ręcami Pana Męża, Kolegi, Siostrzeńca i Sąsiada) to ogrodzenie jest cudne, stabilne i w ogóle JEST.

To przekopane to miejsce po facelii. Była, urosła, nawet zakwitła – choć chyba nie powinnyśmy do tego dopuścić, ale jak już zakwitła i przyleciało to całe mrowie pszczół….. wszystkie pszczoły ze wsi przyleciały. I jeszcze może z 5 sąsiednich

Nad facelią słychać było cały czas jedno głośnie BZZZZZ. Ale to było strasznie sympatyczne.
A potem przekopywaliśmy. I nie powiem że nogami Pana Męża jedynie – bo i ja też wyszłam sobie pokopać, by odpocząć od jednego nieustającego tematu dzieciowego tj. kupek, zupek itp.
Teraz mam co prawda takie jakby wakacje na macierzyńskim, ale wbrew pozorom czasu i kasy brakuje. A przydałoby się teraz – jak już nareszcie jest siatka – zrobić coś konkretniejszego. Czyli tuje aerospicata na tym wolnym boku i jakoś to zakończyć. Ale nie o same tuje chodzi, ale też o ziemię, której trzeba chyba jeszcze nawieźć, by na naszym klepisku i pustyni coś urosło.
W każdym razie coś jednak rośnie i nawet kwitnie; moja pierwsza mikro jeszcze hortensja.