Ostatni tydzień to był zupełny odpoczynek od myślenia o ogrodzie. Związany z tym, że nic nie zapowiadało pogody pozwalającej na coś więcej niż myślenie - a tego już mi akurat wystarczyło
Udało się dorwać dziś! Pocięłam bezlitośnie i nisko wszystkie hortensje. Traw wyciąć nie zdążyłam, rozpadało się...
Wycięłam miskanta i podzieliłam, moja siostra dostanie taczkę sadzonek. Przy okazji: łom sprawdził się znakomicie. Wystarczyło podkopać dookoła i podzielić łomem na kilka kawałków całą bryłę. Oj, lekko nie było.

Kolejna gruba sprawa to jodła koreańska. Przyszedł na nią czas. Nie płaczmy jednak. Niestety, zaczęła chorować i tracić od góry igły, więc jej eksmisja byłaby nieunikniona tak czy owak. Z efektu jestem zadowolona, nic nie przesłania różanki.
Tak wyglądają zrębki koreańskie
Wobec powyższego przycięcie grabów, wykopanie dwóch nierokujących klonów japońskich i zebranie odpadków z rabat było już tylko przyjemnością. Zdążyłam jeszcze nacieszyć wzrok widokiem pszczółek uwijających się przy krokusach.
Pierwszy dzień porządków wiosennych uważam za udany, choć deszcz nie miał litości, przerwał mi mój żywioł. Kolejna akcja niestety nieprędko...