Bez przesady, coś ugotujemy, dom ogarniemy, przyjadą Rodzice, wymienimy się opłatkiem i prezentami, pobędziemy razem - chyba o to chodzi. Nie dajmy się zwariować to nie są wyścigi.
Dzięki za link do artykułu, poczytam sobie A póki co sałatę w tunelu mi jedzą myszy
Mamy w rodzinie patent na takie święta. Nikt z nas nie urabia się po łokcie, a stoły są pełne. W biesiadnikach luz i radość. Patent bardzo prosty. Współorganizacja. Przed świętami ustalenie, co i u kogo w dany dzień. Po kilkunastu latach taka logoistyka przygotowania do świąt to już tylko formalność. Utwierdzenie się, że ten przygotowuje ryby, ten piecze makowiec, a ten gotuje barszcz itd. Co komu wychodzi najlepiej i najbardziej lubi robić. Biesiada w każdym dniu u kogoś innego. Goście-współbiesiadnicy wysiadają z samochodu z gotowymi półmiskami, które wjeżdżają na przygotowany przez gospodarzy stół. Panowie zajmują się dzieciakami, a panie dopinają na ostatni guzik dania (np. jeśli trzeba podgrzewają przywiezione posilki, wrzucają do gara pierogi, odcedzają ziemniaki itp). U nas to działa i hula. Nie ma zmęczenia i napinki.
Pewnie nie u wszystkich można ten model zastosować (my mieszkamy w bliskiej odległości). Ale jeśli można - gorąco polecam.
A po świętach, napełnieni radością wspólnego przebywania, uciekamy w góry, gdzie mróz, śnieg i cisza
U nas zaczęła być praktykowana zasada, żeby siać/sadzić o wiele więcej niż potrzebujemy, ponieważ:
1. Nie wszystko skiełkuje w 100%.
2. Może to być gorszy rok dla tej akurat rośliny (niesprzyjające warunki pogodowe).
3. Nadmiar można przechować.
4. Nadmiarem można się podzielić z rodziną, sąsiadami, przyjaciółmi, kurami sąsiadki.
5. Totalne resztki mogą zasilić kompostownik i wzbogacić glebę w przyszłości.
6. Praszek, robaczek przy okazji też sobie skubnie.