Po wczorajszym dniu spędzonym w ogrodzie ledwie żyję. Dzień był piękny, bardzo ciepły. Słońce czasem wychodziło zza chmur. Super pogoda. Przyjechałam w południe i od razu wzięłam się za pielenie drugiej rabaty, tej mniejszej. Jak byłam ostatnim razem, zorientowałam się, że coś wyżera na niej moje krwiściągi lekarskie, więc tym razem wzięłam doniczki z dziurami, żeby je do nich przesadzić. Trzy może uratowałam, z pozostałymi trudno powiedzieć. Wyglądały na nieżywe. Może coś jednak odbije? Posadziłam w końcu nerecznicę, która mieszkała u mnie na balkonie od czerwca. Posadziłam też jedenaście żurawek i zdjęłam trochę murawy z rabaty leśnej. Nie udało mi się posadzić żadnych cebulek... Wróciłam do domu, jak już było ciemno i padłam na twarz.
Kiedy pieliłam rabatę, spod ziemi wyskoczyła ryjówka i przebiegła mi koło ręki. Masakra. Prawie zeszłam na zawał.
Potem, kiedy odpoczywałam popijając herbatę, obserwowałam dzięcioła dużego, który mieszka w ogrodzie. Kręcił się przy starej wiśni, która złamała się w tym roku i o zmierzchu schował się do wiśniowej dziupli, którą wykuł dwa lata wcześniej.
Bliskość natury potrafi być piękna, ale i niepokojąca.
____________________
Magda - Przemyśl
Wiejski ogród Magdy