Jaki ja dzisiaj miałam dzień. Masakra. Dobrze, że już piątek. 11 godzin dziś siedziałam w pracy, a jak wsiadłam do auta, żeby w końcu pojechać do domu, to mój staruszek nie chciał odpalić. Padł akumulator. Uratował mnie kolega z pracy, któremu również padł akumulator i zdążył wezwać pomoc. Podziękowania dla panów z Sosnowca, którzy mnie dziś uratowali, bo chyba bym nocowała na parkingu firmowym
Jak już odpaliłam, ku przerażeniu stwierdziłam, że prawie wcale nie mam paliwa, ale bałam się zatrzymać na pobliskiej stacji, bo pewnie znów auto by zdechło. Jechałam więc na oparach z Katowic i jak już miałam szansę, że akumulator zdąży się naładować, z ulgą wjechałam na stację benzynową w Chorzowie. Na szczęście auto odpaliło, więc po 12 godzinach wróciłam do domu, poszłam pod prysznic, zjadłam obiadokolację i właśnie leżę pod kołderką z lapkiem na kolanach.
Niech żyją kobiety
Buziam i idę spać

Jutro też jest dzień