Ten post zacznę od podziękować dla
Lidki.
Swoim wpisem skłoniła mnie do radykalnych działań.
Wczoraj prawie trzy godziny walczyłam z przycinaniem pozostałych dwóch jałowców Blue Arrow. Na usta cisnęły mi się najgorsze przekleństwa, pot spływał mi wzdłuż całego ciała, ręce omdlewały. Manewrowanie w gąszczu drabiną powodowało straty roślinne. W końcu ...coś we mnie pękło. Zadałam sobie pytanie-po cholerę mi te męki. Rzuciłam w kąt elektryczne nożyce i solennie sobie obiecałam, że już nigdy więcej nie będę niczego cięła na wysokościach.
Rano wyciągnęłam piłę elektryczną i ścięłam te przeklęte igiełki. Przy okazji wycięłam z tej rabaty niefrasobliwie posadzonego tam świerka Karaib, którego niebieski kolor denerwował mnie już od dawna. Gryzł się okropnie z różą Rose de resht. Ten świerk dorasta do 20 m, więc trzeba go było co roku ostro ciąć w stożek. Ulżyło mi bardzo, a świadomość, że już nigdy będę musiała ciąć tych jałowców podziałała na mnie jak balsam.
Jest nieco łyso, ale róże Bonica, kosodrzewina Wintergold i cyprysik nutkajski Jubilee zyskały oddech. Z okna kuchennego mam widok na rodki.
Zostały puste miejsca. czekam na solidne opady, spróbuję nieco wykarczować korzenie i porobię jakieś tetrisy.
____________________
Hania-
To tu- to tam-łopatkę mam!
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
~ Władysław Tatarkiewicz