Jakbym o swoim psie czytała. Najlepsze jest właśnie omijanie otwartej bramy i bieg wzdłuż ogrodzenia z jednoczesnym obszczekiwaniem przechodzącego drogą psa .
Z otwartą bramą nieco inaczej - patrzy na mnie i wyraźnie - no słyszę to! - pyta, czy może wyjść . Wystarczy nieznaczny ruch głową i leci za płot jak torpeda .
Mój jak mnie widzi, to bardzo się powstrzymuje przed wybieganiem za płot. Wystarczy jednak, że jakiś ulubiony sąsiad jest w pobliżu (czyli każdy ), a ja na chwilę wejdę do domu, to jakaś przejście się znajduje...nieważne czy otwarta brama, czy koci przecisk.
Nam się prawie udało .
Tzn. ogólnie bramą jest zamknięta, furtka też. Jak wjeżdżam samochodem, to czasami wychodzą parę metrów, w czasie jak bramą się otwiera, później odprowadzają mnie do garażu.
Gdy wyjeżdżam, to można rozróżnić trzy sytuacje.
1. Nie ruszają się ze swoich miejsc, tzn leżą pod domem zazwyczaj.
2. Ruszają się ze swoich miejsc, dochodzą/ dobiegają do bramy, ale nie wychodzą.
3. Ruszają się ze swoich miejsc i wychodzą za bramę. Przeważnie wtedy wystarczy, że wyjdę z samochodu i wracają na podwórko
Ale ostatnio zrobiły mi numer, wszystkie cztery sztuki. To było w piątek, eMa nie było. Przyjechały paczki z ziemią i keramzytem. Wzięłam taczkę, wyszłam za bramę, one ze mną (zazwyczaj jak biorę paczki, to wychodzą ze mną, ale kręcą się obok). W pewnym momencie się odwracam i nie ma ani jednej sztuki . Rozglądam się i widzę, jak biegną do lasku obok (przez łąkę). Krzyknęłam raz, drugi, zero reakcji. No to idę do nich, ale zanim doszłam, to one już przekroczyły drogę (asfalt) i rozdzieliły się na dwie grupy . Stanęłam i nie wiem, co robić. Dom otwarty, bramą otwarta (nie mogłam jej pilotem zamknąć, bo taczka stała tak, że brama by się nie zamknęła). No nic, idę za nimi, wołam, znowu razem „spacerują” . W pewnym momencie jakby mnie zauważyły i wystarczyło, żebym pokazała kierunek na dom, to zaczęły w końcu iść w dobrym kierunku.
Pierwszy raz coś takiego mi zrobiły. Miałam biegi przełajowe za psami przez pół wsi. Dobrze, że u nas mały ruch samochodowy i ludzki . Brutus tak się zgrzał, że pierwsze co zrobił po powrocie, to kąpiel w oczku . A jak ja się gotowałam (w środku ).
Jestem prawie pewna, że nikomu by nic nie zrobiły, jakby ktoś sobie akurat spacerował, bo odważne są tylko u siebie. A np. u weterynarza to takie potulne misie . Ale tego dnia i następnego nie było „przekąsek”, tylko sucha karma.
To u mnie jest tak z kanapą . Wpatrują się intensywnie i wystarczy ruszyć gałką oczną by radośnie wskoczyły .
No to niezły numer z niego
Nieźle
To moja Luna tak potrafiła polecieć za sarnami w polu za domem. Ćwiczymy przywołanie i jest coraz lepiej ale trzeba zaregować w odpowiednim momencie bo potem robi się kompletnie głucha na moje wołanie.
Wiolka, podniosłaś mnie na duchu , myślałam, że tylko moje takie łobuzy
Mrokasiu, nie widziałam żadnego zwierzaka, za którym mogłyby pobiec. A jest sporo zwierząt, lisy, sarny, zające, losie. Widocznie poczuły akurat zew natury
My też robimy zawsze w kwietniu, czytałam, że marzec to zbyt wcześnie na wertykulację, no, ale sporo dziewczyn już ruszyło z narzędziami. Forsycja u mnie dopiero powoli rusza.
A my zrobiliśmy wertykulację w poniedziałek, posypaliśmy nawozem i mam wrażenie, że już jest bardziej zielona Albo po prostu to poczucie ładu tak działa, już nie mogliśmy patrzeć na ten bajzel zamiast trawnika
Dziewczyny, czy któraś posiada wiedzę czy amanogawy są odporne na werticiliozę? Pasowałaby mi w miejscu po klonie Ginnala, którego usunęłam w zeszłym roku.
Wiedzy nie mam ale kojarzę (Mazana chyba wpisy) żeby po tym co chore na werticiliozę nie sadzić nic albo dobrze ziemię wymienić i upewnić się, że nic ze starych korzeni nie zostało - ale nie wiem czy mi dobrze dzwoni, a w notatkach nie mam Na pewno na forum gdzieś o tym było bo z innego źródła raczej skojarzeń nie mam Może po haśle poszukać?