Wiaan, no tak - rozsądek każe czekać.
Ale miałam to - psiakostka - zrobić wiosną, bo mnie te rodki wnerwiają od lat i duda blada... Musiałam najpierw miejsce przygotować, a to bardzo długo trwało, potem byłam chora, a potem zrobiło sie za późno...
Ogólnie odczuwam silne zniechęcenie... Skrzydła podcina mi krecisko, o którym pisałam już kilkakrotnie... Codziennie (CODZIENNIE!) jest jeden (lub kilka) nowych kopców w RÓŻACH i na nowej rabacie z sesleriami i rozchodnikami... Codziennie pracowicie sprawdzam czy korzenie nie są naruszone, ale i tak nie jestem pewna... A róże w tym roku zapowiadają się obłędnie... Nie wiem czy nie mają wiszących korzeni i czy ich szlag nie trafi... Przecież nie będę codziennie wykopywać świetnie zakorzenionych róż i sadzić ich ponownie...
Świeżo posadzone rozchodniki niemal za każdym razem krzywe, mus poprawiać... Seslerie podkopane - kopce po obu stronach rośliny... Codziennie.
Cebule kwitnących wciąż tulipanów wykopane...
Nic tylko głośno płakać albo głośno przeklinać. Co niniejszym czynię

.
W trawie gad niemal nie kopie, a w trawie akurat - jak kiedyś pisałam - problem jest najmniejszy lub wręcz żaden.
Wszystkie metody były stosowane: żywołapki (zawsze zdawały egzamin, na tego gada od jesieni nic - potrafi wyleźć z ziemi razem z pułapką!). Karbid. Zalewanie woda. Ocet. Pikawki sejsmiczne, o których wiedziałam, że nie działają, ale kupiłam w akcie rozpaczy. Kret kula się ze śmiechu na ich widok.
Jakby tego było mało - mam też nornice. Kopią tunele pod bodziszkami, zżarły mi świeżo wsadzone kłącza 4 pięknych lilii zamawianych jeszcze zimą... O ślimakach nie będę już wspominać.
PS. Uprasza się o nie pisanie, jak bardzo kret jest pożyteczny

. U mnie szkody są tak duże, że pożytek staje się przy nich pomijalny... Mogłabym oddać ogród we władanie kreta i nie mieć pędraków, i mieć bardzo dobrze spulchnioną ziemię, ale ... co by mi z tego było, gdybym nie miała ogrodu...